Gozdawianka – Obcy czy swoi?
Aneks – Listy do Kazi
(dziennik od 20.10.1977)
Kazimiera Godlewska (1902-1920?) – córka Andrzeja Godlewskiego i Klementyny z Jasińskich, starsza siostra autorki. Odeszła wraz z siostrami z domu jeszcze przed wojną bolszewicką – uczyła się i pracowała na stacji kolejki wąskotorowej Jabłonna-Mosty-Karczew. Marzyła o wyjeździe do Francji, gdzie obiecała zabrać autorkę. Brała udział w Cudzie nad Wisłą walcząc w oddziałach kobiet. Podczas wojny bolszewickiej opłaciła matce i młodszemu rodzeństwu mieszkanie na Pelcowiźnie, zostawiła drobne upominki, w tym samouczek francuskiego autorce i słuch po niej zaginął. Najbardziej ukochana z sióstr, do której jeszcze na starość autorka pisała listy z osobistymi zwierzeniami.
Karolewo 20.10.1977
Kaziu! Czy słyszysz mnie?
Niedziela. Nasza młodzież wyjechała wczoraj do domów. W poniedziałek nie będzie lekcji z powodu nauczycielskiej konferencji. Mają dwa wolne dni, a Karolewo trochę spokoju. Wprawdzie powinno mi to być obojętne, wszak żyję poza nawiasem (właściwie lepiej tu będzie pasował wyraz „wegetacja” niż „życie”), ale chciałam iść do kościoła, a nie lubię, gdy kościół jest przepełniony.
Byłam więc na nabożeństwie w kościele. Cicho i ciemno, ponieważ na kilka godzin wstrzymano dostawę prądu. Niewiele słyszałam z tego, co mówił ksiądz. Podczas podniesienia wzniosłam się jak zwykle na Golgotę, gdzie zawisł na krzyżu Chrystus – Bóg czy człowiek? Nikt nie zbadał tajemnicy boskiej, ale jeśli tylko człowiek, to wielki w swej skromności, miłości i poświęceniu. Jeśli tylko człowiek to z pewnością wzór istoty ludzkie jakiego życzy sobie Bóg. Nie ten izraelski, który żądał dla siebie chwały, uznania swej władzy, grożący karami większymi niż Zeus czy Ozyrys, a nawet Bóg z chrześcijańskiego średniowiecza, w imię którego płonęły stosy, toczyły się walki krzyżowe. Bóg jakiego sobie wyobrażam to nie gromowładca, nie istota wymagająca hołdów, które niemiłe są nawet prawdziwie wielkiemu człowiekowi, lecz najmilszy, najukochańszy ojciec z sercem przepełnionym miłością, to stwórca świata, wielki dla swej miłości i skromności. Tego Boga prosiłam o zdrowie dla moich ukochanych, a także modliłam się za rodzeństwo.
Mimo że nie ma jeszcze śniegu, na dworze jest chłodno. W kościele także zimno. Wielką przyjemność odczułam, wróciwszy do swego ciepłego mieszkania. Jednocześnie pomyślałam:
„A jak będzie w grobie? Ostatecznie zniosłam chwilę przyjścia na świat jak inni ludzie, to chyba i umrzeć potrafię jak oni.”
Życie bez celu, jakie wyznaczono emerytom, nie ma sensu i nie należy do przyjemności. Niech będzie co chce, spróbuję popisać na maszynie dobrych kilka kartek mojej powieści. Tak mam mało czasu dla siebie, że już naprawdę zaczynam wątpić, czy uda mi się wydać choć jedną z moich powieści. Od dłuższego czasu nawet żadnego przygodnego artykułu nie napisałam.
10.01.1978
Kochana Kaziu!
Od kilku miesięcy nie mogłam pisać. Ciężko było. Miał rację Kochanowski pisząc: „Kochane zdrowie, nikt się nie dowie jako smakujesz, aż się zepsujesz”. Odczułam tę prawdę jak choroba nas naszła.
14.02.1978
Kochana Kaziu!
Jakiem Ci wdzięczna, że nawiedzasz mnie w mojej samotni i mogę z Tobą porozmawiać. Pytasz, co słychać? Gazety rozkrzyczały się na temat życia rodzinnego, rozkapryszonych dzieci i babć, odpornych na ilustracje ukazujące szczęśliwe staruszki sadzające wnuki na nocniki. No cóż, nawąchały się już one, wysadzając własne dzieci. Dwa dni temu słuchałam audycji radiowej, gdzie lekarz z zakładu gerontologii analizował sytuację ludzi trzeciego wieku, którzy otrzymują wsparcie materialne, ale których ustawowo odrywa się od pracy i stawia poza margines społeczny, a tym samym pozostawia jedyną drogę prowadzącą na cmentarz. Czy można się dziwić, że ci skazańcy, często jeszcze w pełni sił, usuwają się w samotność, czują gorycz nawet do własnych dzieci, które akceptują taką sytuację?
Żegnaj kochana! Może następnym razem będę mogła Ci opowiedzieć coś weselszego.
24.02.1978
Moja kochana Przyjaciółko!
Właściwie nic ważnego nie zaszło, tylko czuję się bardzo samotna i chciałabym trochę z kimś porozmawiać. trochę mnie z równowagi wyprowadził list od Zochy. W imię dawnego uczucia wszystko jej przebaczam. Ale przebaczyć to znaczy zapomnieć. To przecież nad siły człowieka. Nie powinnam o tym pisać? Dobrze kochanie, postaram się więcej nie poruszać tego tematu.
Dziś u nas nieprzyjemna pogoda. Wiatr hula i nawet moje ciepłe mieszkanie wyziębił. Posypane na oknie ziarno jeden podmuch rozniósł. I jak tu nakarmić zmarznięte i głodne wróble? Zastanawiam się nad prawami rządzącymi światem, z ich przerażającą surowością i daruj, niesprawiedliwością. Bo czy kara nie powinna dotyczyć jedynie istot świadomych swego czynu, a nie niewinnych i nieświadomych? Trudno mi się pogodzić z cierpieniem zwierząt. Komu potrzebny głód, zimno i strach wróbli? Chyba, że cały ten świat jest dziełem przypadku. Jeśli tak, cóż warte życie i rozum? Jaki cel w przedłużaniu istnienia świata?
12.03.1978
Kochana Kaziu!
Wczoraj była w ZBoWiD-zie z okazji Dnia Kobiet. Nudziłam się tak bardzo, że chyba już tam więcej nie pójdę. Ostatecznie nie na szklankę herbaty tam się idzie. Dobrze, że choć zdjęcie zrobili, będzie pamiątka.
Nie, Kaziu, dla mnie nie ma już miejsca na świecie. A może samotność tak zabija w człowieku wszelką radość życia, że wydaje się ono okropne i bezsensowne? Dochodzę do przekonania, że źle się stało, że nie odeszłam od dzieci. To wieczne liczenie się z nimi, niemożliwość postępowania według własnego uznania sprawia, że mimo ogromu sił żywotnych, niedołężnieję. Wyrywam się poza ich zasięg, duszę się otaczającą mnie atmosferą, nie zgadzam się z ich poglądem na świat, z ich krótkowzrocznością, z ich bierną postawą, ale już tak zniedołężniałam, że chyba nie będę miała siły odejść.
20.03.1978
O Kaziu, Kaziu, Kaziu!
Jak boleśnie odczuwam swoje upokorzenie! Jak boli nietakt ludzi, którzy nie rozumieją, że ich współczucie wywołuje niewypowiedzianą gorycz. Wolę już samotność, obcowanie z bohaterami powieści, które tworzę, książki i gazety, bo te nie są zdolne dotknąć mej bolączki.
Do Ciebie tęsknię. Nie wierzę, byśmy się kiedykolwiek spotkały, ale w mej pamięci zostałaś młoda i dobra. Czasem widzę łzy spływające po twej nieledwie dziecięcej twarzy, co mi przypomina krzywdę, jakiej doznałaś od najbliższych i wtedy jest mi bardzo smutno. Częściej widuję Cię, gdy odświeżywszy mnie i przebrawszy w odświętną sukienkę, wychodzisz ze mną na spacer. Ty jedna odczuwałaś moje opuszczenie, rozumiałaś moją samotność i bezsilność wśród starszego rodzeństwa i starałaś się osłodzić ją, ilekroć wpadłaś do domu.
Obu nam rodzeństwo nie szczędziło przykrości. Tobie z powodu nieprzeciętnej urody, mnie ponieważ wyłamałam się z przeznaczonej mi roli kopciuszka. A mimo doznawanych przykrości, obie serdecznie byłyśmy przywiązane do rodziny. Co do mnie, nadal ich bardzo kocham i cieszę się ich pomyślnością. To nieprawda, że człowiek się zmienia. Uczy się tylko jak aktor odpowiedniej roli. Rodzinna serdeczność jest tylko maską, pod którą są ukryte szpilki gotowe zadawać ból. Odgrodziłam się więc samotnością i gotowam się dalej posunąć, byle nie stykać się z obrzydliwością zawiści. Kaziu, czy Ty mnie rozumiesz? Jeśli chodzi o tę, którą zapamiętałam, niezawodnie. To nie zawiść czy zarozumiałość podyktowała mi taki sposób bycia. Moja izolacja jest samoobroną zaszczutego człowieka, który nie chce dalej walczyć, bo stracił wiarę w sens życia w ogóle.
31.03.1978
Droga moja!
U nas już wiosna. przyjemnie jest patrzeć na budzącą się ze snu przyrodę, oddychać świeżym, ciepłym powietrzem, móc opuścić swoją samotnię. Zimową porą nie mogłam sobie pozwolić na podobny luksus. Wprawdzie lęk, który odczuwałam prze ślizgawicą, nawet gdy jej właściwie nie było, w tym roku niemal zupełnie ustał, ale znów inny powód skłonił mnie do pozostawania w domu. Mianowicie brak odpowiedniego ubrania, z zwłaszcza obuwia. Futerko przed sześcioma laty kupione w Bułgarii, najtańsze jakie można było kupić, jest już sfatygowane i dawno niemodne, ciepłe buty, też sprzed kilku lat, są niemożliwe do chodzenia, bo jedno, że na śliskiej podeszwie, a drugie, że robią mi na nogach bolesne odciski.
Nasza ludowa niewiele się o nas troszczy, natomiast pozwala na panoszenie się oszukaństwa, kradzieży i wyzysku. Powiedz sama, czy powinno być tolerowane i nagradzane premiami przedsiębiorstwo fabrykujące choćby wspomniane buty, nienadające się do chodzenia, a wcale nie tanie? Zapłaciłam za nie, leżą w szafie, a ja siedzę w domu w papciach. 80% naszego obuwia posiada podobne zalety.
Przed świętami chciałam kupić kawałek mięsa na Wielką Niedzielę. Stanęłam w kolejce (robię to tylko dwa razy w roku, to znaczy przed Bożym Narodzeniem i Wielkanocą, poza tym obywam się bez mięsa). Stałam od 10:00 rano do 17:00. Najpierw sprzedawano konserwy, potem serdelową, następnie kurczaki, potem słoninę, na koniec smalec i godzina przerwy. Na raz można było kupić tylko jedną z wymienionych rzeczy, kto chciał coś jeszcze, stawał ponownie w kolejce i czekał, gdy zaczną sprzedawać dany produkt. Ja czekałam tylko na mięso, które sprzedawano na końcu, ale żeby je kupić, czekano od rana. Byłam ostatnią, której udało się kupić kilogram kościstej karkówki. Następnego dnia znów stanęłam w kolejce, ale już w innym sklepie, w którym nie wypychano brutalnie z kolejki. Stałam tylko trzy godziny i kupiłam 2 kg kiełbasy. Trzeciego dnia w tym samym sklepie po pierwszych dwóch godzinach stania kupiłam 1 kg wołowiny, a postawszy jeszcze trzy godziny 1 kg schabu.
Powiedz sama, czy to nie kpiny z człowieka? Czy naprawdę nie można znaleźć innego rozwiązania? Ale nie chcąc być zbyt prozaiczną, ukażę coś z życia kast. W Wielkim Tygodniu czterolatka mojej znajomej rozbolał ząb. Udała się z nim do przychodni. W gabinecie trzy dentystki siedziały przy czarnej kawie i ploteczkach. Oburzone z powodu najścia pacjenta, nie szczędząc matce przykrych słów, kazały jej i dziecku z bolącym zębem czekać w korytarzu. Czekali długo, ale nikt ich nie prosił do gabinetu, a dziecko płakało, więc matka ośmieliła się tylko oznajmić „odpoczywającym” podczas godzin pracy dentystkom, że już im nie będzie przeszkadzać. Poszła prywatnie, zapłaciła za wizytę, a w domu dentystka nie była zmęczona. Lekarze odpoczywają w przychodni, by mieć siły do przyjmowania pacjentów w domu. Kaście lekarzy sekunduje kasta duchownych. W naszym kacykowie jest ich sporo. Wskrzeszają tradycję starożytnych kapłanów pogańskich. Kwitnie wśród nich plotkarstwo, donosy dewotek, przy pomocy których nasi czcigodni wyrabiają sobie opinię o swych owieczkach.
Kaziu, Kaziu, gdybym nie wierzyła w Boga tak jak wierzę, to nie innowiercy, nie bezwyznaniowi, ale księża z naszego kacykowa spowodowaliby moje odstępstwo. A gdybym tak serdecznie, tak bez reszty nie kochała mojej najmilszej ojczyzny, wolałabym wyjechać gdzieś za granicę, byle nie patrzeć na to, co się w niej dzieje. Wiem, ze zagranicą niewiele lepiej, ale zło sprawione przez obcego mniej boli niż od swego.
08.04.1978
Kochana Kaziu!
Coraz mi trudniej żyć, a raczej borykać się z życiem. Nie chcę dopuścić do tragedii, ale czuję się osaczona. W domu, mimo że samotna, nie mam spokoju. Drażni mnie ingerencja w moje osobiste sprawy, znieważa i boli stosunek najbliższych. Cokolwiek robię czy mówię jest przez nich komentowane na swoisty sposób, moje słowa przekręcane i ośmieszane. A poza tym nieustannie dążenie do wykorzystania mnie jako niańki ich dzieci. Najchętniej bym gdzieś wyjechała. Tylko dokąd? Jeśli do rodziny, wszędzie jest podobnie – dzieci, szycie i inne domowe prace, których już nie znoszę. Także moje kalectwo postępuje, a ludzie są tak bezduszni! W domu starców jest tak wiele odrażającego chamstwa! O Kaziu, Kaziu!
28.05.1979
Droga siostrzyczko!
Przecież to już rok, gdy słowa do ciebie nie napisałam.
11.06.1979
Droga, kochana Kaziu!
Mam Ci tyle do powiedzenia, że wprost nie wiem od czego zacząć, nigdy mi nie starcza czasu. Najpierw chcę Ci lepiej naświetlić stan mej duszy, nim zacznę pisać o zdarzeniach, które wpłynęły kojąco na beznadziejne dni dawnego życia, które natchnęły mnie nadzieją i cierpliwością. Bywały chwile, gdy przywodziło mi na myśl, że wystarczyłoby sięgnąć ręką do mego „skarbca”, który znów napełniłam i mogłabym przejść w zaświaty. Od tego czynu powstrzymywała mnie myśl o synu. Moja rola względem niego się jeszcze nie skończyła, toteż muszę jeszcze żyć. Mówisz, że ma żonę… Owszem, ma i synka, a za parę tygodni urodzi się im drugie dziecko. Ale Kaziu moja, matka zawsze będzie, nawet bezpodstawnie, drżeć o szczęście syna.
A teraz moja siostrzyczko, skoro już wiesz, jak wiele energii i siły mi trzeba, by nie poddać się depresji, która jest rodzoną siostrą rozpaczy, prowadzącej do nieobliczalnych czynów, które nie tylko mnie mogłyby zaszkodzić, ale i przyczynić wyrzutów sumienia innym, gdy już nie można będzie naprawić wyrządzonych krzywd. Otóż w takich ciężkich dla mnie chwilach wypadł przyjazd do Polski papieża Jana Pawła II. Wprawdzie przyjazd ten był z dawna zaplanowany i oczekiwany, ale to cośmy przeżyli podczas tej papieskiej wizyty, to jak ona podziałała na całe społeczeństwo ze mną włącznie, nie podobna wyrazić słowami. Spróbuję ci opisać od początku ten pierwszy w dziejach Polski wypadek oraz postawy moralne naszego ukochanego „Goralika”, jak go zwykłam nazywać w swym bezmiernym uczuciu. Otóż w ubiegłym roku, 16 października 1978 roku wybrano na papieża Polaka, który przybrał imię Jana Pawła II. Jan Paweł to niedawny polski kardynał Karol Wojtyła, metropolita krakowski. Papież urodził się w roku 1920 w Wadowicach, z których kiedyś żartowano: „Wadowice? Cztery domy, trzy ulice”. Dziś Wadowice zamieszkuje 15 tysięcy mieszkańców, a jeden z byłych mieszkańców jest głową kościoła katolickiego.
Podczas mszy pontyfikalnej oraz wystąpienia publicznego w Rzymie, które w Polsce oglądano w telewizji, papież udzielił ogólnego błogosławieństwa, a swoim rodakom absolucji pod warunkiem, że będziemy odmawiać modlitwę za zmarłych, to jest „Anioł Pański”. Toteż od pierwszej chwili swojego pontyfikatu wziął nas w niewolę. Kaziu, ja która nigdy nie modliłam się za żadnego papieża, za Jana Pawła II modlę się całym sercem i drżę o jego życie jak o najbliższą sercu istotę. Ale nie tylko ja i nie tylko dlatego, że papież jest Polakiem, ale jest także godnym następcą św. Piotra. By lepiej naświetlić rolę, jaką papież nie zawahał się przejąć na siebie oraz znaczenie Jego wizyty dla Polski i współczesnego świata, przedstawię Ci sytuację w Polsce i na świecie.
Otóż świat współczesny jest podzielony na dwa obozy. W jednym jest ustrój kapitalistyczny, w drugim socjalistyczny. Polska należy do tego drugiego. Wśród wspomnianych obozów wybijają się mocarstwa: Stany Zjednoczone Ameryki, Chiny i Związek Radziecki. Stany Zjednoczone i ZSRR, aczkolwiek pod względem ludności ustępują Chinom, pod względem militarnym, dysponując bronią jądrową, zdolni są zniszczyć życie na Ziemi. Może jednak i tym razem nie uda się zastraszenie ludzi. W tym właśnie celu toczą się rozmowy między uzbrojonymi po zęby USA i ZSRR. Na początek chodzi tylko o podpisanie umowy o ograniczeniu zbrojeń, zważywszy jednak, że dotąd nie było mowy o żadnych rozmowach, a tym bardziej ustępstwach żadnej ze stron, ten pierwszy krok porozumienia może stać się zbawiennym. Ten sam cel przeciwstawienia się wojnom i utrwalenia pokoju na świecie miała właśnie pierwsza w dziejach historii pielgrzymka do Polski papieża Jana Pawła II.
Ale nie tylko to. Drugim ważnym problemem była sprawa ojczyzny papieża. Tak, Kaziu. Bo mimo wielu osiągnięć nie jest u nas tak, jak mogłoby być. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że i w innych krajach nie jest lepiej, ale swój kraj jest człowiekowi najbliższy. Weź dla przykładu bezkompromisowość naszych autorytetów: partię i kościół. Pierwsza odsądza ludzi bezpartyjnych od patriotycznych uczuć, a przy tym nie pozwala wyznawać żadnej religii. Druga odsądza człowieka partyjnego od chrześcijańskiej wspólnoty, grożąc wiecznym potępieniem. Duchowni podobnie odnoszą się do tych, którzy należą do innego obrządku, a także tych, którzy rzadko chodzą do kościoła lub uczęszczają do innych parafii. Ich zdaniem są to niewierzący, których czeka po śmierci potępienie.
Ani jedni, ani drudzy za nic by się nie przyznali, że są złymi przewodnikami narodu. Tak jak średniowieczny królewicz nie potrzebował się uczyć, ponieważ wraz z urodzeniem przynosił na świat potrzebną do rządzenia wiedzę, tak dziś wystarczy legitymacja partyjna lub sutanna i bezkrytyczne posłuszeństwo względem zwierzchników oraz szkalowanie każdej swobodniejszej myśli. Głównym zaś celem jednych i drugich jest kariera.
Ale wróćmy do głównego wydarzenia. Papież przybył z Watykanu samolotem 2. czerwca 1979 r. Towarzyszyli mu dwaj włoscy kardynałowie oraz członkowie ochrony papieskiej osoby. Na lotnisku Okęcie przybyłych witali przedstawiciele rządu, a z duchowieństwa kardynał Wyszyński. Postać papież wzruszająco skromna, na twarzy wielkie wzruszenie, że jeszcze mu dane było powrócić do kraju, oddychać ojczystym powietrzem, słyszeć polską mowę, sycić się pięknem ojczystych stron. Toteż stanąwszy na polskiej ziemi przyklęknął, ucałował ją, a podniósłszy oczy pełne łez powtórzył słowa Norwida:
„Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba
podnoszą z ziemi przez uszanowanie
dla darów nieba, tęskno mi Panie.”
I zapłakał. Wtórowali mu zebrani, ja ryczałam jak bóbr siedząc przed telewizorem. Następnie papież udał się do bazyliki św. Jana, a ja przypomniałam sobie słowa z listu do matki innego wygnańca:
„…Ach mamo, napisz mi wszystko.
Czy tak samo z rana gra srebrna
sygnaturka u św. Jana?…”
Bo uświadomiłam sobie, że tak tamten, jak i ten pożegnali się z ojczyzną na zawsze. Papież tylko kilka dni będzie się cieszył jej widokiem, by tym boleśniej odczuć rozstanie. Następnie papież udał się jako gość do Belwederu. Odwiedził także Kraków. Wszędzie były odprawiane nabożeństwa i kazania. Kaziu, gdybyś mogła je słyszeć! Słowa Jana Pawła II to nie gromy rzucane na grzeszników, to słowa Chrystusa, który nie potępia nikogo, nie dzieli ludzi na partyjnych i bezpartyjnych, na praktykujących i niepraktykujących. Papież nie tylko zachęcał do miłości bliźniego, pocieszał, błogosławił, ale także nawoływał do zaprzestania zbrojeń, do pokoju.
Na pożegnanie, które nastąpiło 10. czerwca zespół góralski odśpiewał starą pieśń: „Góralu czy ci nie żal…”. Ostatnie słowa więźnia Watykanu zwrócone do nas były zapewnieniem, że choć będzie daleko od swej ojczyzny, jego synowskie serce zawsze zostanie w Polsce i z Polakami.
23.08.1979
Najdroższa siostrzyczko!
Sama nie wiem od czego zacząć, tyle się zebrało do opowiedzenia, a nie było czasu pisać. Zacznę od tego, że nareszcie skończyłam nową powieść, którą zatytułowałam: „Pod wiatr”. Zawiadomiłam kilka wydawnictw, ale nie wiem czy dane mi będzie oglądać moją książkę wydrukowaną. nie dlatego, żeby była gorsza od innych, które się drukuje, tylko dlatego, że jej autorka nie ma stosunków. Tak, Kaziu, świat się nie zmienił. I dziś również nie zdolności, nie talent jest najważniejszy. Będzie jak wola boska, a na razie cieszę się, że ją napisałam. Będę mogła więcej czasu poświęcić nowej powieści pod tytułem: „Herod Wielki i Hasmoneuszka”.
Zapytujesz po co pisać, jeśli nie mam pewności, czy wydam? Co ci mam odpowiedzieć? Może przypomnę ci Norwida, którego dopiero teraz się drukuje i ceni, a jeśli wolisz, odpowiem, że podobnie jak do utrzymania przy życiu ciała muszę jeść i oddychać, tak dla podtrzymania ducha muszę pisać. Ale czuję, że z moimi nerwami jest nietęgo, a i ze zdrowiem także. To skłania mnie do ucieczki w świat poezji i literatury, w świat piękna i szlachetności.
26.12.1979
Siostrzyczko moja!
Jest drugi dzień Bożego Narodzenia. Na dworze pochmurno, ale ciepło, kaloryfery w moim pokoju rozgrzane, wróble za oknem, ćwierkając, dziobią kaszę, wrony, którym tylko niewiele kruszyn chleba wyrzuciłam, przekrzywiając łebki, popatrują w okno i smętnie kraczą. Nie poszłam dziś do kościoła, w którym coraz gorzej się czuję z tego względu, że wszyscy mnie tu znają. Jak to źle, że w święta nie kursują autobusy i nie można pojechać do innego kościoła… Ale życie się toczy swoją koleją i o tym pragnę Ci opowiedzieć.
15.01.1980
Kochana Kaziu!
Był u mnie po kolędzie nowy proboszcz. Przybył do Karolewa przed kilkoma miesiącami. Kulawy, ale jeszcze młody, modny i z tupetem. Przyszedł biedula jak i jego poprzednik, ale już ma auto i spogląda na owieczki z okien nowej plebanii, a w niedzielę z ambony rzuca gromy na oziębłość swego stadka wobec przykazań kościelnych.
Parę lat wstecz na zawał serca umarł nasz proboszcz – ksiądz z prawdziwego zdarzenia. Miał na imię Wacław i był najstarszy z braci. Jego najmłodszy brat Bronisław już po studiach i kilku latach pracy został sparaliżowany i nie mógł o własnych siłach chodzić. Wacław, oszczędzając nawet na jedzeniu, uzbierał konieczną kwotę i pojechał z bratem do Lourdes. Najświętszej Pani z Lourdes widać miła była braterska miłość i postawa braci kapłanów, ponieważ Bronisław wstał i poszedł o własnych siłach na oczach towarzyszących Polaków, a ponieważ obiecał w myślach jako dziękczynienie wybudować kościół, Polonia sypnęła tak szczodrze groszem, że wystarczyło i na kupno ziemi, i na budowę kościoła, tylko na wykończenie zabrakło. Ale parafianie z Olsztyna mają już siedzibę. Jest to kościół parafialny mojej córki, a wnuczka brała w nim ślub.
Ostatnio Bronisław przyrzekł i mnie pomoc w wydrukowaniu moich książek, o czym już zwątpiłam, by mogło się to stać za mego życia, a tak mi trzeba pieniędzy na pomoc dla dziewięciu kościołów, z którymi się kontaktuję.
27.03.1982 (sobota)
Oj, Kaziu, Kaziu!
Jak dawno nie rozmawiałam z Tobą. Pisałam Ci o swojej powieści „Pod wiatr”. Nie wydrukują, brak limitu, oczywiście dla takich jak ja, bowiem drukuje się bzdury różnych panów z „bratnią” narodowością. Ale ja? Kimże ja jestem? Polka… tylko z jakiej Polski?
Ty, Kaziu, żyłaś w Kraju Przywiślańskim, młodziutkim dziewczątkiem brałaś udział w obronie Warszawy przed najazdem bolszewików. Było to w 1920 r. Polska odzyskała wolność, tylko dla Ciebie, ukochana siostrzyczko, miejsca w niej zabrakło. Ja żyłam w Polsce sanacyjnej. Podobnie jak Ty, byłam bardzo zdolna, ale ani nauki ani pracy nie było, a nie kwapiłam się do roli ubogiej krewnej. Wielokrotnie zmieniałam zawód, by uniknąć bezrobocia. Okres okupacji spędziłam na Wołyniu i często wypadało mi narażać życie nie tylko we własnej sprawie. Przetrwałam okupację, rzezie Polaków, wróciłam po oderwaniu Wołynia od Polski. Pracy nie brakło, ale zarobki głodowe. Oczywiście moje, bowiem nie chciałam wstąpić do żadnej partii, a zwłaszcza do PZPR. Jestem przeciwna podziałowi narodu.
I wiesz co usłyszałam podczas uzgadniania wysokości emerytury? „Tajne nauczanie podczas okupacji nie było pracą dla Polski Ludowej”. Ty, Kaziu, biorąc udział w obronie Warszawy także narażałaś życie nie dla Polski Ludowej i nawet nie dla sanacyjnej, toteż nie stało dla Ciebie miejsca w żadnej z nich. Zrozum, siostrzyczko, jak mnie to boli.
Kaziu, 24 marca 1982 roku oddałam skończony „Życiorys własny robotnika”. Sporo pracy kosztowała mnie ta praca, zawiera 320 stron bitego maszynopisu. Przyrzeczono całkowite bezpieczeństwo, byle pisać prawdę. Jest to praca konkursowa i mogę za nią dostać parę złotych lub w razie niedotrzymania słowa parę miesięcy (dłużej nie przeżyję), ale ja nawet już się nie zawaham przed porzuceniem kraju, w którym jestem zawsze tylko „cudzoziemką”.
Bo zapomniałam Ci powiedzieć, siostrzyczko, że od sierpnia 1980 r. do 13 grudnia 1981 roku w kraju naszym ścierały się dwa stronnictwa, z których jedno zdobyło sobie miliony zwolenników, ale drugie dysponowało wojskiem. Do rewolucji nie doszło, ale bez krwi i śmierci też się nie obyło. 13 grudnia 1981 r. ogłoszono stan wojenny. Wojsko i milicja rozbili swoich przeciwników. Obecnie wprawdzie nie mamy najpotrzebniejszych rzeczy codziennego użytku, ale mamy zaklejone gęby oraz Związek Wyzwolenia Narodowego. Tylko ja czuję się w jakimś całkowicie obcym kraju. Nawet ludzie się zmienili… i jak tu żyć?
O Kaziu, Kaziu, zazdroszczę zmarłym! Tylko… może już wkrótce będę z nimi? Czuję się słaba, choroba nerek, nerwica, reumatyzm i zupełne wyczerpanie. Poza tym wzrok i słuch zagrożone, a nikt bez pieniędzy nie chce leczyć.
Żegnaj, Kaziu.
25.04.1987
Kochana Kaziu!
Żyję i nadal oczekuję wiadomości od Ciebie lub bodaj o Tobie. Czy Ty mnie rozumiesz? Czy czujesz, co się ze mną dzieje? O Kaziu, najukochańsza moja! U nas minęły wojny, kryzysy i mimo tych wszystkich wstrząsów wszyscy żyjemy i kontaktujemy się ze sobą. Tylko Ciebie tu nie ma i żadnej wiadomości o Tobie. Kaziu, daruj. Dziś nie mogę się skupić, ale wiedz, że kocham Cię i serdecznie całuję, jak ty dawniej całowałaś mnie.
07.06.1987
Droga siostrzyczko!
Już i my odchodzimy. Przed kilku tygodniami odeszła od nas Zosia. Spoczywają w jednym grobie w Krakowie: Mama i Zosia z mężem. Po śmierci Zosi już nic mnie z Krakowem nie łączy. Żyje jeszcze Cesia i od lat mieszka w Pińsku, ale obecnie przyjęła obywatelstwo rosyjskie, jej jedyny syn także. Przykro mi, ale nic nie poradzę, a chcę spocząć tylko w polskiej ziemi.
„Bo mię polskie niwy
Chlebem swym karmiły;
Bo mię polskiej pieśni
Skowronki uczyły.
Bo mię tam na niebie
Strzeże Matka Boska,
Ta polska królowa
Nasza Częstochowska.
Bo przy Bożym tronie
Polscy święci stoją,
I co dzień się modlą
Za ojczyznę moją”.
W. Bełza Modlitwa polskiego dziewczęcia
19.04.1989
Kochana siostrzyczko!
Już się stęskniłam za Tobą, moja ukochana siostrzyczko, ale właśnie kończę serwetę do kościoła w Kretkowie. A co u mnie? W poniedziałek była moja córeńka Izia. Od kilku dni nie miałam od nich wiadomości i nie bez powodu. Pochorowała się po powrocie od Mietka. Urszulka przeziębiła sobie nerki i zwolniła się z pracy na pewien czas. Dla niej to poważne ze względu na ciążę.
20.08.1989 (niedziela)
Kochana siostrzyczko!
Ukochana Kaziu, tęsknię za Tobą i tyle mam Ci do powiedzenia. W tym roku odwiedził nas Mietek. Zatrzymał się u Izi, a my, Wiesio z rodziną i ja, dojeżdżaliśmy do nich na spotkania. Dopiero przed kilkunastu dniami powrócił do siebie. Kaziu, jak on się zmienił na korzyść, a jak bardzo tęskni za nami. Da Bóg i dusza jego jeszcze bardziej utwierdzi się w miłości Boga, a po śmierci może się wszyscy spotkamy. Kaziu, on Ci kiedyś dokuczał, ale dziś mówi, że nogi by Twoje całował.