6. Wizyta królewskiej pary rumuńskiej w Warszawie
Teraz mama pracowała dorywczo to w pralni, to w bibliotece. Fale strajków nie ustawały, a przez swoją działalność mama miała zszarganą opinię wśród pracodawców. Jakoś żyliśmy i nigdy nie zamienilibyśmy naszej biedy na szczęście, jakie nam stworzył wojenny wujek. Z biblioteki mama często przynosiła książki, wśród nich znalazły się Śpiewy historyczne Niemcewicza[1]
. Nauczyłam się ich na pamięć. A kiedyś dowiedzieliśmy się o przyjeździe do Warszawy rumuńskiej pary królewskiej[2]. Czyż mogło mnie tam zabraknąć?
Tego dnia z koleżanką Stefcią już z samego rana zniknęłyśmy z domu. Dzielnica, którą miał przejeżdżać królewski orszak, była daleko, nie mogłyśmy się spóźnić. Wcisnęłyśmy się w tłum oczekujących przejazdu zagranicznych gości i polskiego rządu. Ludność Warszawy zawsze lubiła dzieci, toteż udało nam się przecisnąć do przodu i stanąć na krawędzi trotuaru. Policja pilnowała porządku i bezpieczeństwa. Wkrótce nadjechali goście. Nie zwróciłam uwagi na szyk powozów, ale przypominam sobie powóz, którym jechała królewska para. Królowa miała na sobie piękny, gronostajowy płaszcz, a na głowie modny wówczas toczek. Wydała mi się śliczna. Jakiś czas potem ktoś mi powiedział, że król skazał ją na wygnanie z kraju dla kochanki. Byłam na niego oburzona[3].
Wówczas zajęte królową, na króla ledwie spojrzałyśmy i spotkał nas zawód. Myślałyśmy ze Stefcią, że król będzie w koronie, a on miał na głowie cylinder. Widziałyśmy prezydenta Wojciechowskiego, także w cylindrze na głowie, i obwieszonego orderami marszałka Piłsudskiego, bożyszcze ówczesnej Polski. Wiwatowałyśmy razem z innymi na cześć zagranicznych gości i polskich gospodarzy.
– Chciałabyś jechać takim powozem? – zapytałam Stefcię.
– Kto by nie chciał – odrzekła. Zamyśliłam się. Pierwszy raz wspomniałam, że nasz wujek też miał powozy i karety, może nie takie ładne, ale i nie brzydkie, a lokaj i stangret także nosili liberię. Wspomniałam Emilkę, która zamiast pożyczyć bryczkę do ślubu, została odpędzona od pałacu, jak wałęsający się pies.
– A nasz Piłsudski jest ważniejszy od ciotki i on na pewno nie odmówiłby Emilce bryczki – myślałam z dumą, patrząc na postać marszałka. Cóż, wówczas jeszcze mało o nim wiedziałam.
W tym samym roku mój brat został wyrzucony ze szkoły. Naszym katechetą był ks. Kucharewicz – gruby jegomość, siłą podkreślający swą władzę. Żadne z nas nie znosiło przemocy, ale brat był ponadto impulsywny. Incydent miał miejsce podczas lekcji religii. Raz niesforny chłopak za jakiś wybryk podpadł katechecie. Ksiądz swoim zwyczajem uderzył go w głowę, wielkim żelaznym kluczem od drzwi kościelnych. Brat wrzasnął z bólu i na odlew kopnął niespodziewającego się niczego katechetę w nogę butem na drewnianej podeszwie, następnie pchnął go obiema rękami i głową w rozwalisty brzuch. Katecheta potoczył się na ścianę, a Mietek brocząc płynącą z rozciętej głowy krwią pobiegł do domu. Mama była w pracy, więc głową brata zajęły się sąsiadki i gospodyni.
Nazajutrz wezwano mamę do szkoły i ksiądz zwymyślał ją od bezbożnic, ponieważ ani sama nie chodzi do kościoła, ani dzieci nie posyła, dlatego nie potrafi wychować ich w pokorze wobec duchownej osoby…
– Moją mamę od bezbożnic! – myślałam, gdy usłyszałam o tych wydarzeniach. – Ją świętą można było nazywać za miłość, jaką miała w sercu dla Boga i ludzi, za mękę, którą znosiła, za pracę i głód… Ale w czym ma chodzić do kościoła? Za co kupić ubranie, skoro na chleb nie starcza?
To przekraczało jej siły. Popatrzyła tylko na grubasa i powiedziała:
– Kto wie, czy kiedyś sumienie nie będzie księdzu wyrzucało krzywdy mojego dziecka.
– To dziecko? To łobuz warszawski, andrus, świętej osoby nie szanuje. Z takiego nic dobrego nie wyrośnie.
Nauczyciele próbowali przyjść matce z pomocą, prosili, tłumaczyli, że zdolny, niechby choć do wakacji pochodził, żeby świadectwo dostał… Ale katecheta się uparł.
Mama nie prosiła ani już nie zabierała głosu. Nie reagowała na oskarżenia katechety. W milczeniu przyjęła wyrok, że syn zostanie usunięty ze szkoły przed końcem roku bez świadectwa. Honor księdza był uratowany. Brat usiłował się jeszcze buntować, ale mama przerwała:
– Jedna czarna owca wszędzie się znajdzie. A ty pójdziesz teraz do terminu i pamiętaj – dodała – że wolałabym cię widzieć w trumnie niż na złej drodze.
To zdanie matczyne słyszałam kilkakrotnie, powtarzane każdemu z nas. Ponieważ od wakacji i Wanda skończyła naukę, zostałam w szkole sama[4].
[1]Julian Ursyn Niemcewicz Śpiewy historyczne z muzyką i rycinami – cykl pieśni historyczno-patriotycznych wydany w 1816 r., skomponowany jako synteza dziejów państwa polskiego. Składa się z 32 utworów poświęconych ważniejszym postaciom historycznym oraz istotnym wydarzeniom z historii Polski. Cykl rozpoczyna „Bogurodzica”, a kończy „Pogrzeb księcia Józefa Poniatowskiego”.
Król Ferdynand I (pierwszy z lewej) i królowa Maria opuszczają katedrę wawelską, bocznym wyjściem, między kaplicami Zygmuntowską i Wazów.
(http://fotopolska.eu stan na 2016)
[2]21.06.1923 r. Prezydent RP Stanisław Wojciechowski nadał Jego Królewskiej Mości Ferdynandowi I królowi Rumunii Krzyż Wielki Orderu Virtuti Militari. W związku z tym królewska para odbyła sześciodniową oficjalną wizytę w Polsce. Para przyjechała do Polski 23.06. W niedzielę 24.06 o godzinie 10:30 na Dworcu Wiedeńskim w Warszawie nastąpiło oficjalne przywitanie Pary Królewskiej przez Prezydenta RP z małżonką. Następnie odbył się przejazd ulicami Warszawy do Łazienek, gdzie Para Królewska wzięła udział w Mszy Świętej. Prawdopodobnie autorka relacjonuje ten właśnie przejazd.
[3]Ferdynand I (1865–1927) zakochał się w Helenie Vacarescu, damie do towarzystwa królowej Elżbiety. Król Karol I potępił ten związek i postanowił jak najszybciej znaleźć żonę dla młodego Ferdynanda. Jego wybór padł na piękną Marię Koburg (1875–1938), wnuczkę cara rosyjskiego Aleksandra II. Uroczysta koronacja Ferdynanda i Marii odbyła się w 1922 r. Małżeństwo było nieszczęśliwe. Uważa się, że dwójka najmłodszych dzieci Marii, a przynajmniej ostatnie, została spłodzona raczej przez jej kochanka. Mimo romansów para pozostała razem aż do śmierci Ferdynanda. Po śmierci męża Maria zajęła się pisaniem książek i wspomnień.
Przed wejściem do Pałacu Łazienkowskiego. Od lewej siedzą: prezydentowa Maria Wojciechowska, król Rumunii Ferdynand I, prezydent Stanisław Wojciechowski, królowa Maria, marszałek Józef Piłsudski.
(http://fotopolska.eu stan na 2016)
[4]Kościół św. Jadwigi
Kościół pod wezwaniem św. Jadwigi powstał w latach 1920–1921 jako drewniany barak, na terenie darowanym przez ks. Marię Radziwiłłową i państwa Grędzickich.
Kaplica w czasie II wojny światowej uległa poważnej dewastacji, a plebania spaliła się doszczętnie. W 1944 r. kościół został zniszczony przez ostrzał, a wyposażenie wywieziono do kościoła Matki Boskiej Różańcowej na Bródnie. Z 5 tys. parafian po wojnie pozostało 500 osób. Zdecydowano o przewiezieniu sprzętów kościelnych do tymczasowej kaplicy przy ul. Poborzańskiej 33. Mieszkańcy utworzyli Radę Opiekuńczą Kościoła św. Jadwigi i odnowili zniszczoną świątynię. Ponieważ nie wydano zgody na budowę nowego murowanego kościoła, stawiano go, obudowując ten stary, drewniany, pod pretekstem remontu