Agrypina Wanda Lucyna Górecka z domu Godlewska[1]
Urodziła się w majątku Gradów 29.06.1905 r. jako szóste dziecko z drugiego małżeństwa Andrzeja Godlewskiego. Swe trzy imiona otrzymała od córek właściciela folwarku, w którym się urodziła, a którego plenipotentem był ojciec.
Należała do trójki najmłodszych dzieci Godlewskiego, poczętych już podczas jego choroby. Wraz z autorką uczęszczała do szkoły powszechnej na Pelcowiźnie (Bródno). Następnie w 1922 r. za pracą wyjechała do Włodawy, gdzie zatrudniła się w sanatorium kolejowym. Tam poznała przyszłego męża kolejarza Antoniego Góreckiego (1886-1963), syna Antoniego Góreckiego i Józefy z Laskowskich (jej ojciec był powstańcem styczniowym). Oto jak wspomina swoje małżeństwo w jednym ze swoich proroczych snów:
Wanda Godlewska, lata 30.
Antoni Górecki, lata 30.
Antoni Górecki, Kodeń
Było to w roku 1922 w miesiącach zimowych. Miałam wtedy 17 lat. Śniłam sen, który do dziś pamiętam dokładnie. Pracowałam we Włodawie w sanatorium kolejowym przy magazynach. Widzę siebie idącą do nieba. Ścieżka, którą idę, jest na wysokiej górze, położona wąsko i nasypana cierniem tak, że ciernie sięgają mi prawie do kolan, ale nie kaleczą. Z jednej strony tej góry i z drugiej jest przepaść. Ja ubrana w niebieskie okrycie i niosę lilię św. Antoniego. Wrota, do których zmierzam są na końcu ścieżki – olbrzymie i półokrągłe. Przed nimi stoi św. Piotr, siwiutki w czarnej sukni zakonnej, przepasany sznurem św. Franciszka.
Kiedy się zbliżyłam do wrót, on mi je otworzył i… znalazłam się na ciemnej ulicy w Brześciu. Nie wiem, gdzie dalej iść. Stoję tak w ciemności i czuję, że podchodzi do mnie jakiś mężczyzna, bierze mnie pod rękę i mówi:
– Proszę iść ze mną, ja panią poprowadzę.
Twarzy jego nie widziałam, tylko zauważyłam obuwie, jakie miał na nogach.
I proszę sobie wyobrazić, że w rok po tym śnie wyszłam za mąż i to obuwie, które widziałam u człowieka we śnie, okazało się [obuwiem] mego męża. Brześcia wcześniej nie znałam. Przenieśliśmy się do niego z Włodawy w prędki czas po ślubie.
Antoni Górecki, Brześć
Siostry Antoniego – stojąca Waleria
Romek – brat Antoniego
Mąż był kolejarzem z powołania. Uwielbiał swój zawód. Był starszy od Wandy o 19 lat. Kształcił się w rosyjskich szkołach, uwielbiał grać na gitarze, z którą się nie rozstawał, polować i łowić ryby. Miał cztery siostry:
1. Walerię (niezamężna nauczycielka, wcześnie zmarła),
2. Lodzię,
3. Genię,
4. Jankę (wyszła za lotnika Stanisława Bandomira, syna Stefana) i jednego brata Romka.
Jako rodzina kolejarska małżonkowie często zmieniali miejsce pobytu. Po ślubie w 1923 r. wyjechali do Brześcia, a następnie przeprowadzili się do Domanowa (dziś Damanava na Białorusi), gdzie swój kilkumiesięczny pobyt relacjonuje autorka niniejszej książki. Następnie z Domanowa przenieśli się do Baranowicz. Tam Wanda odbyła kolejowy kurs przeciwgazowy na wypadek wojny. Z Baranowicz przeprowadzili się do Wilna, gdzie Wanda w 1938 r. ukończyła kolejowy kurs sanitarno-pielęgniarski.
Tu zastała ich wojna. Jej wybuch dla Wandy był wielkim szokiem. Jak sama wspomina:
Najpierw zaczęłam się strasznie śmiać, ponieważ mieliśmy z Rosją dziewięcioletni pakt o nieagresji, a oni pierwsi wbili nam nóż w plecy. Następnie straciłam przytomność i leżałam bez czucia. Pani Kuleszowa i sąsiadki całą noc próbowały mnie ocucić. Odzyskałam zmysły, jednak pozostał mi wielki ból głowy i nie pozwalano mi wychodzić na ulicę, by nie nastąpił ponowny powrót utraty zmysłów.
Dzięki ukończonym kursom po wybuchu wojny Wanda otrzymała przydział do działu sanitarnego szpitala kolejowego w Wilczych Łapach. Oto jak sama opisuje owe wydarzenia:
Mieszkaliśmy w tym czasie w Wilnie na ul. Warszawskiej 12 w domu państwa Kuleszów. W dniu wybuchy wojny zostałam skierowana do grupy sanitarnej. Przydzielono mi dwa odcinki: lotnisko Porubanek i stację kolei osobowej. Dostałam dwie pary noszy i pięciu ludzi, z których jeden był łącznikiem.
Sowieci do Wilna wkroczyli, można powiedzieć, bez specjalnego boju. Większa część Litwinów ich oczekiwała, by wziąć odwet na Polakach za zabranie im Wilna w 1919 r. Po wkroczeniu Sowietów zaczęły się prześladowania. Początkowo Polakom kazano przyjmować obywatelstwo litewskie. Kto tego nie zrobił, zostawał zwolniony z pracy i przesiedlony.
Rosyjskie świadectwo szkolne Antoniego Góreckiego 1901 r.
Wanda i Antoni Góreccy na ulicy w Wilnie 12.07.1939 prawdopodobnie z lokatorką Jadwigą Łosowską (po lewej)
Wanda i Antoni Góreccy na ulicy w Wilnie 28.10.1939, prawdopodobnie z sąsiadką panią Biziukiewicz i jej synem Stanisławem
Góreccy wraz ze znajomymi z AK przed domem w Ignalinie 28.08.1943
U nas wynajmowała pokój studentka Jadwiga Łosowska, która skończyła szkołę nauk politycznych, co znaczyło, że była zagrożona tak ze strony Litwinów, jak i Sowietów. Trzeba było ją ukrywać. Po wybuchu wojny zapisała się ona na prawo, aby mieć wstęp do uczelni Stefana Batorego.
Ponieważ na wykładach dla wolnych słuchaczy prawa można było osobom postronnym również bywać, zabierała i mnie ze sobą.
Czasy były dla Polaków ciężkie, tak materialnie jak i moralnie. Zwolnienia z pracy, prowokacje, rozboje. Władze litewskie nie miały żadnego umiaru. W kościele św. Kazimierza[2] ksiądz ogłosił, że nie wolno śpiewać „Boże coś Polskę” i Polacy przestali śpiewać. Jednak litewscy prowokatorzy pod koniec mszy przychodzili i zaczynali inkantację, a następnie pogrom. Polaków w kościele bito rózgami. Podczas takiego zajścia byłam przez jakiegoś wielkoluda litewskiego rzucona z taką siłą przez wielkie drzwi, że złapano mnie dopiero na jezdni. Gdyby mnie ludzie nie pochwycili, byłabym strzaskała głowę o asfalt.
W domu, w którym mieszkaliśmy, sąsiadami byli państwo Drzewieccy, u których zamieszkał pan Stefan – nazwisko i wtedy nie było konieczne, bo mówiono, że jest bratem właścicieli. Pan ten na matrycach wybijał ulotki, które moja lokatorka studentka i ja starałyśmy się upowszechniać, w czym pomagał nam wstęp na uniwersytet Stefana Batorego.
W 1939 r. po powrocie z wojska pana Aleksandra Osadowskiego w naszym mieszkaniu miały miejsce pierwsze organizowane trójki walczące z okupantem i władzami litewskimi. Do pierwszych trójek należał pan Osadowski (później inż. zajmujący się przebudową parowozów na ropę w Lublinie), pan Stankiewicz (naczelnik straży pożarnej kolejowej, zamordowany na Łukiszkach w Wilnie), inż. Jastalski (naczelnik parowozów Wilno), mąż mój Antoni Górecki. Przewodniczył Sylweriusz Dmowski. Był to wyższy oficer dwójki przedwojennej. Zginął w 1942 r. śmiercią tragiczną jak podały gazety (przysłano nam wycinek). Pan Dmowski używał kilku imion, na które miał różne dokumenty. Był jeszcze jeden pan, którego nazwiska nie pamiętam. Był to nauczyciel ze szkoły zawodowej, szwagier pana Osadowskiego.
Przez ścianę mieszkali państwo Biziukiewicze, którzy mieli syna. W tym czasie powrócił on z wojska i zaczął pracować na kolei. Kiedy Sowieci przeszli granice, zaczęto rozbijać magazyny, a i na kolei rozbijano również co się dało. Młody Biziukiewicz Stanisław jakoby otworzył wagon z mydłem, aby ludzie mogli się w nie zaopatrzyć. Litewskie władze powiadomiły władze sowieckie, aby go ukarać za samowolę i straty. Strachu było wiele, bo w domu dużo się działo, łącznie z ukrywaniem broni i matryc. Podczas rewizji truchleliśmy, aby czegoś nie znaleźli, ale skończyło się na rewizji u państwa Biziukiewiczów. Syna nie znaleźli.
W tym czasie mąż mój powrócił rano z Turmontu. Był tam w delegacji, ponieważ został połamany kran rozbiorowy kolejowy i armia sowiecka miała zatrzymanie transportów wojskowych. Ponieważ wiedzieliśmy, ze to jest dywersyjna robota, mąż nie spieszył się z uruchomieniem. Oparło się to o władze wojskowe. Nie było żartów, zlecono mu stawić się u władz. Mąż wykonywał co dotyczyło służby kolejowej, ale do władz się nie zgłosił i tak to jakoś przeszło.
W prędkim czasie męża zwolniono[3] i zaczęła się praca konspiracyjna w Wilnie. W 1941 r. władze ruskie ponownie zleciły przyjąć męża do pracy na kolei, ale na niższe stanowisko i tak znaleźliśmy się w Ignalinie. Tu zaczęła się praca w AK w 1942 r., aż do wyjazdu w 1945 r. Jadwiga Łosowska przyjechała razem z nami jako siostra moja. W Ignalinie u Sowietów pracowała w szkole w kancelarii, a po przyjściu Niemców wyjechała w poszukiwaniu rodziny, ponieważ znała dobrze niemiecki.
W Ignalinie (pow. Święciany) po wkroczeniu wojsk niemieckich Stal Franciszek (ps. „Franek”) zorganizował Ośrodek Dywersji AK, do którego (23 Ośrodek Dywersyjny, okręg Wileński) dołączyli małżonkowie. Antoni otrzymał pseudonim „Rybak” i odpowiadał za dostarczanie materiałów oraz pracował w punkcie kontaktowym. Wanda, pseudonim „Wanda”, była łączniczką.
Po skończeniu wojny w 1945 r. otrzymali nakaz przesiedlenia do Lidzbarka Warmińskiego. Antoni był wówczas ciężko chory. Wanda zgłosiła się do Wydziału Oświaty i dostała pracę w domu dziecka, której jednak nie przyjęła. Po wyzdrowieniu męża osiedlili się w Kętrzynie. Antoni pracował dalej na kolei, Wanda pracowała chałupniczo, a potem w zakładach „Stylu”. Małżonkowie adoptowali córkę Irenę. Razem z nimi mieszkała również matka Antoniego (zmarła w wieku 100 lat w roku 1959 r). Mieszkając w Kętrzynie Góreccy utrzymywali stały kontakt z autorką, która w 1954 r. rozpoczęła pracę w pobliskich Pożarkach, a w 1965 r. wraz z rodziną przeniosła się do jeszcze bliższego Karolewa. Wanda zmarła dziesięć miesięcy po swojej młodszej siostrze i autorce 10.10.1993 r. w Kętrzynie.
Antoni i Wanda Góreccy z córką Ireną oraz siostrami Antoniego Lodzią i Genią (siedzące) Kętrzyn 1958
Antoni Górecki (pierwszy po prawej ) w pracy, Kętrzyn 1947
Siostry Wanda i Zosia z domu Godlewskie z mężami. Od lewej: Władysław Wężowicz, Zosia, Wanda i Antoni Górecki, Kraków lata 60.
Odznaczona:
- Medalem wojska (podstawa: Zarządzenie Szefa Sztabu Głównego Ministerstwa Obrony Narodowej) – Londyn 15.08.1948 r.
- Honorową odznaką żołnierza Armii Krajowej okręgów wileńskiego „Wiano” i nowogrodzkiego „Nów” – Jasna Góra 15.08.1984 r.
- Krzyżem Armii Krajowej – przyznanym przez Koło byłych Żołnierzy Armii Krajowej.
- Medalem Zwycięstwa i Wolności 1945 r. nadany przez Prezydenta 04.10.1989 r.
Od 19.06.1991 r. była członkiem Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Od 20.01.1987 r. posiadała legitymację kombatancką za uczestnictwo w Ruchu Oporu w okresie 01.12.1942-15.07.1944 r.
Moje sny-jasnowidzenia (Wanda Górecka)
Wanda Górecka miewała prorocze sny, które spisywała. Dzięki nim m.in. odnalazła brata Mieczysława zaginionego po wojnie. Poniżej zamieszczam wypisy owych snów z jej notatek:
Mogę przytoczyć wiele snów, które były przestrogą, ale dopiero po dokonaniu się wypadku mogłam sobie uzmysłowić, że to było ostrzeżenie poprzedzające wydarzenie.
Zapowiedź przebiegu wojny:
Pamiętny sen miałam w 1938 r. w Baranowiczach. Było już dużo rozmów o wojnie, kończyłam kurs przeciwgazowy na wypadek jej wybuchu. Śni mi się, że stoję na ganku swego domu i widzę na horyzoncie straszne kłębienie się chmur. Co one utworzyły? Pierwsza duża chmura z zachodu tłoczy się na drugą bardzo małą z południa niosącą krzyż. Za tą chmurą małą idą coraz to większe, a na końcu chmur południowych mała chmura tworząca lwa. Ale ten lew wygląda tak jakby jego futro było bardzo poszarpane, zaś chmury wschodnie zastraszająco duże. Kiedy się połączyły z małą chmurą, która niosła krzyż wszystko się razem tak skotłowało, że nie można było nic rozróżnić. Ja stoję na ganku i mówię do męża:
– Zobacz! Zobacz, jaki ten lew poszarpany…
Patriotyzm a dewocja:
W tym samym roku przeniesiono nas do Wilna. Wybuchła wojna. W kolejkach słyszało się różne rozmowy. Ja zawsze, jako zapalona patriotka, gorąco przeciwstawiałam się wszelkim wypowiedziom potępiającym nasz rząd. I mam sen. Jestem w Częstochowie na Jasnej Górze i widzę tłumy ludzi z całej Polski klęczących i modlących się. Wyciągają w górę ręce i o coś proszą. Kiedy spojrzałam w bok zobaczyłam na bardzo ciemnej chmurze czapkę gen. Sikorskiego[4]. Zorientowałam się, że ludzie nie do Boga wyciągają ręce, a do tej czapki. Rozgniewałam się strasznie i ze złością wprost krzyczę do tłumów:
– Kiedy mieliście Polskę toście plwali, a teraz modlicie się do czapki?!
Śmierć siostrzeńców męża:
Zbudziłam się wcześnie rano i widzę, że mąż także nie śpi i pytam dlaczego:
– Jakaś niespokojna była ta noc – mówi.
Opowiedziałam mu swój sen, który mnie zbudził. Śniło mi się, że czytam list, który napisał brat męża, wyraźnie widziałam jego charakter pisma:
„Kochany braciszku – tak go zawsze nazywał – to co mieliśmy najdroższego utraciliśmy…” Dalej nie dokończyłam czytać listu sennego, bo ktoś zastukał do drzwi. Wkrótce potem przyszedł list z powiadomieniem o śmierci dwojga dzieci siostry, zmarłych w ciągu jednego tygodnia na krwawą dezynterię. Dziewczynka miała cztery lata, a chłopiec Edzik półtora.
Zanik wiary męża:
Jestem wierzącą i senne zjawy i widziadła tłumaczę sobie w sposób następujący. Kiedy czegoś bardzo pragnę się dowiedzieć, modlę się zawsze do Ducha Świętego prosząc o uświadomienie mnie w jakiś sposób. Mąż mój nie był przez długi czas u spowiedzi. Okres wojny i wszystkie przeżycia z nią związane osłabiły w nim wiarę w Boga. Prosiłam w jakimś natchnieniu Boga, abym mogła go doprowadzić z powrotem na drogę, z której się oddalał.
We śnie widzę łąkę, a na niej pełno różnych dołów i chwastów. Na jednym pagórku trzy białe lilie. Potykając się na tych nierównościach dobrnęłam do tego pagórka i zerwałam je, ciesząc się, że będę mogła zanieść je do kościoła.
W tym czasie mąż mój po poważnej sprzeczce chciał mnie przeprosić, co nie odnosiło skutku. Po zastanowieniu się nad snem postawiłam warunek:
– Przebaczę, jeśli pójdziesz do spowiedzi i komunii świętej.
Zgodził się i moje senne lilie zostały zaniesione na ołtarz Boży.
Odnalezienie brata Mieczysława:
W 1947 r. zaczęłam poszukiwać brata. Z powodu powikłań mego osobistego życia i odmowy Czerwonego Krzyża w Warszawie, musiałam zaniechać. Jednak przez wiele lat myśl o dowiedzenia się, gdzie zginął, nie dawała mi spokoju.
I widzę sen: jestem gdzieś w obcym kraju na bardzo wysokiej górze ze swą zmarłą już w tym czasie matką, a muszę nadmienić, że brat mój był jedynakiem. Matka moja siedzi niżej na skale, a ja jestem wyżej i widzę trumnę, której wieko podnosi się i wychodzi z niej człowiek. Mama tego nie widzi, bo jest jeszcze niżej. Ja natomiast wcale nie jestem przerażona, a patrzę dalej i widzę szeroką przestrzeń nieba, bardzo błękitną i piękną. Postanawiam ponowić poszukiwania i nie piszę do Warszawy, a wprost do Genewy i nie upłynął miesiąc, dostaję list od brata, a następnie wiadomość z Genewy o jego odnalezieniu. W prędkim czasie poleciałam do brata do Holandii.
[1] Biogram przygotowany na podstawie prywatnych zbiorów zdjęć, dokumentów i notatek udostępnionych przez córkę Wandy Góreckiej, Irenę Krahel, za co serdecznie dziękuję.
[2] Kościół św. Kazimierza w Wilnie (kościół jezuitów) – pierwsza barokowa świątynia katolicka na Starym Mieście (ul. Didžioji 34) wzniesiona ku czci św. Kazimierza Królewicza w latach 1604-1618. W 1812 r. armia francuska zniszczyła wnętrze i zamieniła kościół na magazyn zboża, a następnie na więzienie dla jeńców rosyjskich. W ramach represji carskich po powstaniu listopadowym kościół został skonfiskowany katolikom, a po powstaniu styczniowym przebudowany na cerkiew. W 1917 r. świątynia powróciła do katolików.
Dodaj komentarz
Chcesz się przyłączyć do dyskusji?Feel free to contribute!
Czekam na kontynuacje