4. Mroczkowski
Wacław Mroczkowski, pochodził z Chełma na Lubelszczyźnie. Był spokojnym, uczciwym człowiekiem, niepalącym i niepijącym alkoholu. Po odejściu żony, która zabrała z sobą dwójkę ich dzieci, poświęcił się pracy na wielkim gospodarstwie. Podczas wojny wraz z pierwszą armią Wojska Polskiego przeszedł szlak bojowy od Sum, poprzez Lenino, gdzie miał zginąć wraz z całym polskim wojskiem podczas ataku na niemieckie pozycje. Nie mieli wsparcia, ale wbrew wszystkiemu dali radę. Jestem z nich dumny tak samo jak z tych od Andersa. Nieraz słyszałem jak Mroczkowski opowiadał:
– Gdy rosyjskie samoloty przelatywały nad nami, żołnierze podnosili bunt, że Ruski znowu latają dogadać się z Niemcami, że znowu chcą nas zdradzić.
Nie wiedzieli wtedy, że Polska jest już sprzedana. On swoją wojnę zakończył na Odrze, był trzy albo cztery razy ranny. Chciał iść na Berlin, ale opuścił szpital dopiero po wojnie, został siedem razy odznaczony, nigdy nie był po stronie władzy ludowej, chciał tylko jak większość żołnierzy walczyć z wrogiem. Za zasługi wojenne dostał poniemieckie gospodarstwo we wsi Dobieszczyzna, pod numerem ósmym. Władza ludowa najpierw dała mu ziemię, a potem połowę zabrała dla PGR-u. Przez jakiś czas był dla nas jak ojciec, chociaż matka nie miała z nim ślubu. Był bardzo surowy, uparty, ale sprawiedliwy.
Pewnego razu, jeszcze zanim sprowadziliśmy się do Dobieszczyzny, Mroczkowski jechał na pole drogą, która biegła wzdłuż sadu. Nagle usłyszał przeraźliwe krzyki. Zeskoczył z wozu i po chwili stał już przy płocie po drugiej stronie sadu. To, co zobaczył, nie wyglądało najlepiej, potężny baran atakował leżącą na ziemi dziewczynę, która w szoku krzyczała. Jeszcze chwila i wszystko zakończyłoby się tragicznie. Dziewczyna była córką sąsiada, z którym Mroczkowski był we wrogich stosunkach. Nie zastanawiał się jednak ani chwili. Przeskoczył ogrodzenie, wyrwał sztachetę i podbiegłszy do barana, uderzył go z całych sił. Na baranie o czaszce twardej jak skała i potężnie zakręconych rogach nie wywarło to większego wrażenia. Deska rozpadła się na kawałki, a baran cały impet ataku skierował na Mroczkowskiego. Stanął na tylnych nogach i runął naprzód jak pocisk. Taki atak mógłby powalić konia, a co dopiero człowieka. Mroczkowski upadł na ziemię. Trochę go zamroczyło, ale udało mu się jakimś odruchem złapać barana za rogi. Nadludzką siłą wykręcił łeb bestii tak, że obróciła się w powietrzu i walnęła na ziemię nogami do góry, wzbijając tuman kurzu. Nie wiadomo jakby walka potoczyła się dalej, bo baran wyrwał się z uchwytu. Na szczęście uznał chyba swą klęskę i uciekł. Gdy dziewczyna wydobrzała na tyle, że mogła chodzić, pomimo zatargów między rodzinami, przyszła podziękować mu za uratowanie życia, on na to odpowiedział z uśmiechem:
– Zaprosisz mnie na wesele i będziemy kwita.
Niestety zmarł tuż przed jej ślubem.