12. Rozstanie z Lipkowem

Zamiast oczekiwanych pieniędzy na korepetytora nadeszły list i paczka z Krakowa. Siostra pisała, że wprawdzie straciła na swoim stołówkowym interesie w Banku Polskim i jest bez grosza i bez pracy, ale obiecano jej dzierżawę kantyny wojskowej, z której dochód powinien wystarczyć na utrzymanie dla nas obu.

…Toteż zapraszam cię do Krakowa w tej nadziei, że mimo rozpoczętego roku szkolnego zostaniesz przyjęta do któregoś z krakowskich gimnazjów. Będziesz moją maskotką, która nam obu szczęścia przyniesie. Na podróż do Krakowa przesyłam 30 złotych oraz gimnazjalny mundurek i pantofle.


Zofia Godlewska, Kraków, lata 20. XX w.

Dania wzięła ode mnie list, poprawiła spadające na nos okulary, jeszcze raz sama go odczytała. Potem położyła go na stole i popatrzywszy kolejno na przedstawicieli audytorium, czyli mnie i swoje dzieci, zaczęła z przekąsem:
– Fi, fi, co za dobroć serca. „Będziesz moją maskotką… będziesz chodzić do szkoły, właśnie w tym mundurku i pantoflach”, a wiecie, co się za tym kryje? Janka ma już piętnasty rok, ze względu na wzrost można jej dać szesnasty, jest mądra, skromna i pracowita. Dlaczego to wszystko mówię? Janka jest naiwna i ma dobre serce. Pozwoli się wyzyskać.
– Przecież Zosia już od dłuższego czasu nie widziała Janki, więc skąd może wiedzieć, jaka ona jest? – wtrącił któryś z kuzynów.
– Jak to skąd? Sama pisałam do niej, że Janka zarobionymi u rzeźnika pieniędzmi opłaca kary za Mietka, a także że rzeźnik, u którego pracuje, jest bardzo zadowolony z jej pracy. Wie ona dobrze, jak podejść swoją maskotkę – obietnicą nauki, poza którą Janka świata nie widzi.
– A ja wierzę, że Zosia chce mi pomóc – ujęłam się za siostrą. – Przecież i za korepetycje zapłaciła, i na podróż przysłała, choć sama nie ma.
– Nie będę się spierać – zgodziła się Dania – ale praca Zosi może okazać się nietrwała, a wtedy i z nauki nic nie wyjdzie, a tu jest już prawie pewne. Z drugiej strony wojskowa spółdzielnia, dobrze poprowadzona, może być zyskowna, a wówczas więzy rodzinne ustępują bezkresnym ambicjom… I wiecie, co wam powiem – znów się zwróciła do dzieci. – Chcecie wiedzieć, co Jankę czeka w Krakowie? Będzie bezpłatną ekspedientką w spółdzielni siostry. A ty, Jasiu, zanim podejmiesz decyzję, pomyśl.

Kochana Dania nie podejrzewała nawet, że mimo serdeczności jej samej i całej jej rodziny, mimo serdecznego przywiązania do każdego z nich, mnie moja sytuacja krępowała. Czułam się pasożytem. Nie tylko jadłam darmo, ale ostatnio nawet opłacano mi korepetytora. Powstał i narastał dług, który nie wiedziałam, kiedy będę mogła spłacić. Zosia oprócz nauki proponowała pracę i to pracę dla niej konieczną. Gdzie znajdzie tak uczciwego pracownika jak rodzona siostra?
– Nie mam wyboru – odrzekłam – tam może znajdę drogę do nauki, tu nie śmiem dłużej nadużywać gościnności. Poza tym nie będę miała czym opłacić korepetycji, Heniowi trzeba zwrócić dług, a także nie mam pewności, czy pani Sempołowska od półrocza coś dla mnie znajdzie. Zaryzykuję. Jeśli nawet mnie się nie powiedzie, może choć Zosi pomogę.
Szwagier poparł moje stanowisko:
– Chce jechać, niech jedzie. Zosia jest jej rodzoną siostrą. Nie puścimy, może mieć do nas żal, zwłaszcza że Zosia obiecuje jej naukę, a tu jeszcze na dwoje babka wróżyła. Tylko pamiętaj, Jasiu – mówił serdecznie jak do rodzonego dziecka – że gdy ci będzie źle, u nas jest zawsze miejsce dla ciebie, tu jest twój dom i twoja najbliższa rodzina.
– Co ją tak żegnasz, jakby miała jechać na koniec świata – przerwała naburmuszona siostra. Chce jechać, niech jedzie. Taki dobry Kraków, jak Warszawa – głos siostry był zmieniony, policzki paliły.
– A i swoją Wisłę będzie miała bliżej – zauważył Laluś – z Lipkowa do niej daleko.
– Nie wtrącaj się – skarciła go matka.